Beniamin - Podróż druga




       Ciotka, czy nie ciotka, w każdym razie właścicielka tego ogromnego domu. Właśnie usiłowałem przemknąć obok salonu w którym zdaje się spała, gdy jak z pod ziemi wyrosła przede mną dziewczyna... Eee... Nie pamiętam imienia, chyba Masza. W każdym razie kręciła się tam przez całe przyjęcie i nasze spojrzenia gdzieś się musiały wcześniej spotkać. Tak, oczywiście że mi się podobała. Było w niej coś, co ma jedna na tysiąc, coś od czego drętwieje mózg, a całe ciało drży jak liść osiki. Tak, jakby się nie mogło doczekać na coś, co ma się wydarzyć za chwilę. Słowa są zbyteczne, bo co by nie powiedzieć, będzie to i tak coś zastępczego, zdania które się zapomina wcześniej, niż się je zakończyło. Parada gestów, uśmiechów, morałów i dyrdymał do niczego nie potrzebnych, sypanych całymi garściami niedbale, nonszalancko, jakby trochę leniwie i z przyzwyczajenia. Jednym słowem rutyna. 

       Gdy przesunęła się koło mnie w odrobinę przyciasnych drzwiach, a jej włosy na chwilę przesłoniły mi sofę z ciotką nie wytrzymałem i posyłając w diabły rutynę wycedziłem najciszej i najzjadliwiej jak tylko mogłem -
- Kto jesteś, że się tak kręcisz w tę i z powrotem, popieprzyły ci się pokoje czy co?
- Nie, ja tylko pomogłam ciotce w...
- Jej? W czym! Przecież to stare próchno już od paru godzin śpi...

       W tym momencie ciotka uniosła się na łokciu - Jak mnie nazwałeś? - ryknęła wlepiając we mnie te swoje ślepia, które z dobrotliwie uśmiechniętych stały się teraz zimne i groźne.
- Ja? - udałem głupiego - ja przecież nic nie...
- Choć stąd - przerwała akcję Masza - nie mamy czasu
- czasu przed czym, do cholery! - ale ona już przepychała mnie przez jakiś korytarz, później schodami i znowu korytarzem, cały czas prawie biegnąc.
- ciotka sobie da radę, zresztą jest niewesoło i bez niej, musimy wiać.
- ale przed kim!?
- później, a teraz biegiem...
- Zaraz! mam tu samochód - zaprotestowałem. Ogromny amerykaniec, z którego byłem bardzo dumny mógł pomieścić ze dwanaście osób, ale mnie akurat teraz zależało na tej jednej. W każdym razie nie mogłem go tak zostawić.
- gdzie go masz? Zresztą stój! - zatrzymaliśmy się na chwilę, a ona bez słowa wpiła się w moje usta i zaczęliśmy się całować. Ale co to był za pocałunek. Jak długo tłumiony żar w czystym tlenie, jak zapałka w beczce prochu, jak... Nic więcej. Nic nie można już powiedzieć na ten temat. Ze zdwojoną prędkością pobiegliśmy. Wiedzieliśmy, że jak tylko się stąd wyrwiemy, na pierwszej prostej będziemy na siebie czekać. I to co się wtedy stanie, ta słodka myśl została gdzieś odłożona na później. Oto i wóz! Wepchnąłem Maszę na tylne siedzenie, odpalił natychmiast, drive i but w podłogę...

       Po chwili byliśmy na drodze, wystarczająco daleko, żeby odetchnąć. Zerknąłem do tyłu, Masza siedziała zwinięta w kłebek na tylnej kanapie, tak jak ją tam rzuciłem. Uśmiechała się...

- No dobra, to teraz mi wyjaśnij. Wszystko i po od początku...

Komentarze

Popularne posty