Beniamin - Podróż trzecia
Poniższe fragmenty są pisanym na kolanie, efektem próby oderwania się od ponurej rzeczywistości, w fabryce samochodów, w Żylinie, na Słowacji, gdzie w styczniu 2006 udzielałem się, jako jeden z ochotników w ramach tzw pospolitego ruszenia, zwołanego w trybie nadzwyczaj szybkim przez naszego brygadzistę Naleśnika. Warunki pracy i mieszkania były z grubsza koszmarne, a Elena pracowała w banku koło centrum handlowego. Być może miała na imię zupełnie inaczej, ale z całą pewnością była ruda, piegowata i pulchna, jak pączek w maśle.
Mógłbym zasnąć z nosem wciśniętym w niekoniecznie najpiękniejsze na świecie, ale całkiem zgrabne piersi, które z racji swych rozmiarów są bez wątpienia wygodniejsze od przydziałowej cienkiej poduszki, na którą pożałowano pierza. Mógłbym... Zasypiałem jednak w swojej celi, bez prysznica, w koszmarnym łóżku, w którym połamały się deski pod materacem, bo też były za cienkie. Elena, nie masz pojęcia, jak miło cię słyszeć. Dobrze, że dziś jest niedziela, zaraz przyjedziesz po mnie, wezmę czyste ubranie... Albo nie, wezmę wszystko. Nie chcę tu wracać, nie chcę by co noc budziły mnie porykiwania zalanych w pestkę chłoporobotników...
Pojedziemy do miasta, pokażesz mi tutejsze specjały, bo jak dotąd próbowałem tylko dwóch. Sera Ołomunickiego i Becherovki. Może powłóczymy się trochę po miejscach, które do tej pory były dla mnie niewidoczne. Będziemy się śpieszyć, bo nie mogę się już doczekać, kiedy będziemy tylko my sami, kiedy będę mógł zapomnieć o tym wszystkim, o całych dwóch tygodniach, które tu jestem. Pamiętam doskonale ten pierwszy raz, gdy nieśmiało zajrzałem u niej w domu do łazienki. |Elena stała pod prysznicem. Gdy zobaczyła, że się jej przyglądam, krzyknęła przestraszona i zaczęła coś bardzo szybko mówić w swoim języku, tak bardzo wtedy dla mnie niezrozumiałym... Podszedłem do niej bardzo blisko, wciąż nieśmiało zasłaniała piersi ręcznikiem, zarumieniona niczym dojrzałe jabłuszko. Położyłem jej palec na ustach i patrząc głęboko w jej piękne zielone oczy powiedziałem jedno zdanie, którego w jej języku uczyłem się przez wiele dni i powtarzałem sobie w myślach - Elena, jesteś najpiękniejszą kobietą, jaką widziałem. Ona otworzyła szeroko oczy ze zdumienia i zapytała - skąd wiesz, jak mam na imię?
- Nie wiem. Po prostu tak sobie wyobraziłem.
Dziś wyjeżdżam. Dwunastego stycznia. Na zawsze zapamiętam tą datę, bo jest to dla mnie niezwykły dzień. Z jednej strony chcę wyjechać. Jestem potrzebny tam... Poza tym mam już powyżej uszu tej głupiej roboty, pracą bym w każdym razie tego nie nazwał. Dziś patrzyłem z piętra w fabryce na dwie dziewczyny biegające po hali ze szczotkami i śmietniczkami. Gdyby tak zapisać całą drogę, jaką pokonały szczotki w ich rękach, wyszedłby zapewne wzór tyleż ciekawy, co zaskakujący. Powiedziałbym nawet, że niektóre posunięcia wzajemnie się wykluczały. Z drugiej strony, spróbujcie zamiatać przez pół dnia podłogę, która jest sterylnie czysta. Ja też przeszedłem w ciągu ostatnich paru dni ze dwieście kilometrów w różnych bezsensownych kierunkach obranych zupełnie przypadkowo i nie przeze mnie.
Tak sobie pomyślałem, że o Elenie możnaby napisać długi, bardzo wciągający, poetycki do głębi i erotyczny tekst, na końcu którego ona wygłasza coś w rodzaju riposty, tyle że w języku zupełnie nie nadającym się na romantyczne wyznanie. W czeskim oczywiście...
O stacji kolejowej mogę niewiele powiedzieć. Wiązka torów, zardzewiałych, choć przeskakując je po kilka szyn na raz miałem wrażenie, że pociąg jest tuż tuż. Między torami pochylnie wyłożone marmurem, szerokie oświetlone kilkoma jarzeniówkami, jakiś włóczęga przypatrujący mi się badawczo. Jego nie zapytam o drogę. W ogóle nie wiem, gdzie jestem. Jeszcze zanim tu dotarłem, majaczące we mgle wieżowce kazały mi przypuszczać, że tam właśnie jest moje miasto. Jechałem rowerem w dobrą, jak sądziłem stronę i zawróciłem. Przede mną potężniało teraz miasto, które im bliżej byłem, tym bardziej było obce, za mną pustka i mgła wieczorna...
Najbliższym punktem był dworzec kolejowy. Nie jakaś tam romantyczna stacyjka, ale duży, nowoczesny, marmurowy dworzec. Śladu żywego ducha. No i te odgłosy zbliżającego się pociągu, wiatr hulający gdzieś po podziemnych częściach...
Włóczęga zapytany o drogę nie odpowiedział nic, ale zaczął się uważnie przyglądać i od tej chwili nie opuszczał mnie o krok. Szedł za mną, jak skradający się myśliwy i nie mogłem się oprzeć wrażeniu, że obserwuje mnie tak, jak się obserwuje zwierzynę, pewny łup. Poruszał się trochę na ugiętych nogach, trochę na czworakach. Przybliżał się i po chwili odskakiwał zupełnie jak pijana małpa. Doszedłem po szerokim wjeździe aż na górę...
Elena
Miałem nadzieję, że dziś przyjdzie. Nie przyszła... Leżałem ze trzy godziny na wznak na niewygodnym łóżku, wiercąc się z boku na bok i nie mogąc zasnąć. Dlaczego ona nie przychodzi... W końcu chyba zasnąłem. Rano obudziło mnie ostre słońce i natarczywy dzwonek telefonu. Odebrałem. Zaspanym głosem zapytałem opryskliwie - czego!
- to ja, Elena - odpowiedział głos po drugiej stronie - jesteś na mnie zły?
Czy jestem zły? Dobre pytanie. Zamiast miłego wieczoru, towarzystwo kilku pijaków o manierach wołu. Zamiast prysznica w ciepłej łazience wyłożonej błekitnymi kafelkami, zimna woda chlapiąca na surowy beton z odgłosem deszczu na dworcu kolejowym w Koluszkach. Dziurawa rynna, zardzewiały semafor, przygnębiający nastrój...
Komentarze
Prześlij komentarz