Historia znaleziona na starym komputerze - część trzecia
Jednym z kolejnych tekstów, umieszczonych chronologicznie zaraz po „liście do M”, był zagadkowy komentarz niejakiej B (czyżby chodziło tu o wspominaną w drugiej części Beatę?). Im bardziej zagłębiam się w tę historię, tym więcej szczegółów obrazu zdaje się wyłaniać z mgieł. Posłuchajmy...
List od B, zawierający coś w rodzaju analizy. Jakże prostej i jakże trafnej!
Najpierw małe wyjaśnienie. Otóż przez pewien czas, bardzo intensywnie korespondowałem z B, na najróżniejsze tematy, rozmawialiśmy też dużo o M. Podzieliłem się z B moimi wnioskami i ostatecznie zawyrokowałem, że głównym motywem działania M, i jej uległości wobec starszego, wykorzystującego ją bezwzględnie kuzyna, było zaspokojenie jej potrzeb seksualnych. Czyli krótko mówiąc, „myślała cipą, a nie głową”, a już w żadnym wypadku sercem...
Okazało się, że B ma inne zdanie w tej materii, co opisała mi w poniższym liście...
...Wyobraź sobie, że stosunkowo niedawno u mnie była M, znów pod jakimś byle powodem. I nie potrafiłam zapytać. Miałam jakieś dziwne przeczucie, że mocno tematu unika, a bardzo nie lubię wprowadzać ludzi w zakłopotanie.
Moim zdaniem jednak coś poszło nie tak. I z całą pewnością (nie mogę się temu uczuciu oprzeć) nie jest uczciwa wobec obu panów, mam na myśli zarówno Mateusza jak i Olka. Przy czym tego drugiego mi jakoś nie żal, natomiast Mateusza i owszem. Może nie pałasz sympatią do tego chłopaka (choć nie wiem czemu, w końcu go nie poznałeś - zazdrość ☺), ale na mnie wywarł pozytywne wrażenie. To prosty (nie prostacki) chłopak ze wsi, dobry, uczynny (z tą uczynnością bym nie przesadzała, niemniej jednak...) i sympatyczny. Ale najważniejsze- prostolinijny, kompletne przeciwieństwo M.
Kiedyś spotkałyśmy się z M w sklepie, nie było czasu żeby pogadać, ale miałam wrażenie, że jej stosunek do Mateusza się nieco zmienił. Nie potrafię Ci wyjaśnić skąd mój wniosek, bo w rozmowie tylko raz padło jego imię, jednak w takim kontekście, w jakim nigdy wcześniej nie padało. Wyraziła się o nim w takim tonie, jak już wyrażała się o innych jej „zdobyczach”, choć wcześniej opowiadała o nim w samych superlatywach. Zabrzmiało to jak połajanka.
Po czasie, gdy teraz się spotkałyśmy, słyszę od niej, że była z synem na wakacjach w S ????
Olek na czas ich przyjazdu „oddał” im swoje mieszkanie, itp., itd. O matko, o co chodzi? Jakim cudem Mateusz na to się godzi? No błagam, nie jestem w stanie uwierzyć, że to czysto przyjacielskie stosunki. Może i bez seksu, nie wnikam, ale już sam fakt, że M wyskakuje z takim informacjami, które zabrzmiały jak tłumaczenie zawczasu, zapala mi czerwoną lampkę.
Teorie mam dwie.
Pierwsza - Mateusz nie daje jej tego, czego ona potrzebuje (czytaj nie sprawia, że czuje się kobietą), bo jest wierzący, albo zawsze miał wyłącznie dobre chęci (niesienie pomocy samotnej matce z dzieckiem).
Druga - nigdy nie będzie miał tyle kasy co Olek, bo... nie jest Olkiem.
Jej wszystkie związki są tak enigmatyczne, że zastanawiam się czy ona sam się w tym wszystkim nie gubi.
W każdym razie, to są wyłącznie moje domysły, nic pewnego.
(Tu następuje moja kwestia, w której wygłaszam teorię na temat myślenia c... i tak dalej)
Łooooo! Tu nie będę się bawić we wklejanie poszczególnych zdań. Streszczę to, co napisałeś. M „zakochuje” się w Olku, a w związku z faktem, że ten ma żonę relacje ich pozostają jedynie w sferze, że tak nazwę, łóżkowej.
W tak zwanym międzyczasie napatacza się Marek, z którym M tworzy niby związek.
Podczas gdy te dwie dziwne relacje przenikają się nawzajem, pojawiasz się Ty. I cała masa wspomnień i przemyśleń. Tyle, że moje są zgoła inne niż Twoje (oczywiście przemyślenia, nie wspomnienia). I to, że znasz ją, jak Ci się wydaje, lepiej, bo dłużej i intensywniej, nie znaczy, że masz rację. Być może moje wnioski są bliższe prawdy, bo patrzę na wszystko bez emocji, a poza tym mam jedną przewagę, jak ona - jestem kobietą.
Nie zamierzam Cię przekonywać, bo nie zakładam, iż mam słuszność, ale też dlatego, że może łatwiej Ci taką prawdę- Twoją prawdę - przyjąć, znieść.
Zanim jeszcze o moich przemyśleniach, słowo o zakochaniu. W tych kilku zdaniach powyżej, trochę pomieszałaś pojęcia, co niestety każe mi myśleć, że wciąż nie rozumiesz, o co w tym wszystkim chodzi. Na Twoje usprawiedliwienie mogę powiedzieć, że po prostu nie wiesz o wielu rzeczach, o których ja wiem. I, co jak co, potrafię odróżnić zachowanie kobiety zauroczonej od oziębłej. Może i M była zakochana/urzeczona Olkiem, ale były to czasy kiedy się nie znałyśmy, nie miałam więc okazji do obserwacji. Moment przyjazdu jego do R i zamieszkania z M (tak gwoli wyjaśnienia, albo ja czegoś nie wiem, albo Tobie się porypało. Z tego, co piszesz Olek zamieszkał z M gdy ta jeszcze mieszkała/była/żyła z Markiem. Przyjeżdżałam do niej przed przyjazdem Olka i Marka już tam nie było, raczej był z doskoku. To właściwie nieistotny, z mojego punktu widzenia, szczegół) jest mi już znany i w tym czasie nie zaobserwowałam żadnej reakcji świadczącej o jej uczuciu do Olka.
Z drugiej strony miałam okazję przyglądać się jej zachowaniu wobec Mateusza i to było zakochanie (zauroczenie, jakkolwiek tego nie nazwiesz, to było. I nie widziałam tego u niej wcześniej). Być może czepiasz się wyłącznie samego słowa - dla mnie zakochanie nie oznacza miłości. Zakochanie w moim rozumieniu to chemia, nie uczucie. I to właśnie miałam na myśli pisząc o jej zakochaniu.
Żeby Cię przekonać, że jednak dobra ze mnie obserwatorka, dodam, że po jednym dniu z nimi spędzonym zadałam M pytanie czy coś między nimi się dzieje. Była nieco zdziwiona i spłoszona, bo bardzo chciała to zataić. Tak samo zmieszała się na pytanie czy kocha Olka. Tu padła jakaś szybka odpowiedź, zdaje się potwierdzająca, ale jej twarz odpowiedziała mi za nią.
Dobra, do rzeczy. Moje wnioski będą zadziwiająco proste i krótkie. KASA.
Argumantacja - sam wspominałeś, że imponowało jej „bywanie” (zostało jej to do tej pory, ą przez ę, a słoma z butów) z Olkiem. Do tego fascynacja, zadurzenie, a kiedy to zawiodło, została miłość do luksusu. Ponieważ Olek nie zamierzał rozstać się dla niej z żoną, z braku laku wzięła sobie Marka. Ten też zapewniał jej dostatnie życie (och, jak ona zadzierała nosek z powodu posiadania własnej firmy). I tu pojawiasz się Ty. No światopogląd jej się troszkę wali, bo proponujesz co prawda ciekawe życie (interesujesz się sztuką, imponujesz wiedzą, nigdy się z Toba nie nudzi), ale co ona zrobi z takim nieudacznikiem życiowym, który, no fajny jest i mądry, ale kasą to on nigdy nie będzie grzeszył. A jak już zarobi to przecież ma dzieci (z poprzedniego związku).
I zaczyna się kalkulacja - Olek, trzeba odpuścić, Ty - niedojrzały marzyciel (nie raz w takim tonie się o Tobie wyrażała) i Marek - nuda, ale stabilność. Wybrała trzecią opcję.
Moment, w którym zaczyna się sypać poczucie bezpieczeństwa finansowego, powtórnie w jej zyciu zjawia się Olek. Byłam pewna i mówiłam o tym głośno, że kiedy tylko M stanie na własne nogi, poczuje się bezpiecznie ekonomicznie, relacje z Markiem przestaną istnieć. Olek wprowadza się do M, ona zrywa kontakt z Markiem (być może nie do końca to jej decyzja, być może sama odstawiłaby go raczej na boczny tor, niemniej jednak można już było go sobie odpuścić). Ale - Olek ani nie jest romantyczny, ani fajny, a Ty w tym czasie wyjeżdżasz za granicę. Zaczyna Ci się powodzić, zaczynasz mieć kasę i, co najważniejsze wspomnienia z Tobą związane są niezwykle przyjemne. Tak więc próbuje, ale nie udaje się.
W zastępstwie pojawia się Mateusz. Na początku jest drętwo, z czasem jednak okazuje się, że on także interesuje się sztuką, jest pomocny, jest grafikiem. Jest grafikiem! Grafik zarabia dużo. I jest przy tym o niebo sympatyczniejszy niż dyktator (początkowo wydawało mi się, że M to pasuje, że potrzebuje właśnie takiego faceta, mocnego, takiego, który stawia na swoim. Niestety M przyzwyczaiła się zbyt mocno do rządzenia i rozdawania kart). Olek poszedł w odstawkę, ale klamka nie zapadła. Furtka jak zawsze uchylona, tak w przypadku Marka, tak i teraz. Jak widać dobra strategia, bo jeśli się nie mylę w sprawie Mateusza, można znów wejść do tej samej rzeki.
Myślę jednak o tej sytuacji jak o grze na dwa fronty. To mi do M najbardziej pasuje, czerpanie korzyści dokąd nie trafi się korzystniejsze rozwiązanie.
Jak dla mnie - KASA, nie CIPA...
Tu następuje koniec listu, a ja po jego lekturze, mam wrażenie, że doszukuję się w tym wszystkim, na siłę, głębszego znaczenia. Być może to nie jest wcale takie skomplikowane? Być może wygląda dokładnie tak, jak opisała to Beata? Nie wiem... W końcu, jak sama zauważa, jest kobietą i lepiej rozumie kobiety. Tak czy inaczej, dopiero po jakimś czasie przeczytałem jej list i mnie olśniło. Niestety, obraziłem ją bardzo i przestała się do mnie odzywać. Szkoda...
Komentarze
Prześlij komentarz