Beniamin - Podróż pierwsza

 


        Wyobrażacie sobie, że w waszym własnym domu ktoś zakłada klasztor? Mnie się to ostatnio zdarzyło. Przeorem był stary grzyb, wysuszony i złośliwy. Sam nie wiem jak to się stało, ale zostałem mnichem. Nie jestem pewien czy dobrze to określę, ale było to coś w rodzaju okresu próbnego. Łamanie charakteru ogólnie rzecz ujmując.
        Dane mi było to wszystko, chyba po to, abym mógł odczuć na własnej skórze czym jest wolność. Ona wtedy naprawdę smakuje, jeśli się jej nie miało i nagle odzyskało. Ktoś kto się urodził wolnym, nigdy nie doceni wolności. Aha, i jeszcze musimy ustalić, co właściwie znaczy być wolnym. Wielu z nas, tkwi po uszy w jakimś bagnie, sądząc że jest zgoła inaczej.
        Tak więc zostałem zakonnikiem, przywdziałem habit i rozpocząłęm trudną naukę. Klasy składały się z podobnych osobników ubranych na czarno, ale chodziło się też do świeckiej szkoły. Rzecz jasna żadnych dziewczyn.
        Przeor, kanalia i hipokryta, jakich mało, sam przyjmował w swojej celi kobiety lekkiego prowadzenia, oczywiście w najgłębszej tajemnicy. Swoich uczniów jednak traktował niezwykle surowo. Chciałem zaliczyć któregoś dnia egzamin, taki kolejny stopień wtajemniczenia, który zezwalał na swobodniejsze poruszanie się po budynku, oraz na samodzielną modlitwę. Niestety nie było to  proste. Stary posadził mnie w ławce na końcu sali i nakazał milczenie. Pod koniec lekcji zaznaczył, że wie po co przyszedłem, i że nie jestem jego zdaniem jeszcze gotów. A przecież byłem!
        Nie będę opisywał szczegółowo wszystkich przygód, całej swojej drogi do ostatecznego upokorzenia, ale dość powiedzieć, że pewnego dnia wyszedłem z domu.  Habit zapakowałem do plecaka. W szkole świeckiej trafiłem na lekcję religii, którą prowadził równie zgryźliwy, stary piernik, prawdopodobnie kumpel tamtego. Przyglądał mi się dziwnie przez całą godzinę, i w końcu sięgnął po słuchawkę. Rozmawiając po cichu przez cały czas świdrował mnie tymi swoimi fałszywymi złymi ślepiami.
        Zrozumiałem, że ten który winien nic nie wiedzieć, już wie. Nie było zatem sensu przywdziewać habitu przed wejściem do domu. Zwłaszcza że spotkałem koleżankę z dawnych dni, która mi się kiedyś bardzo podobała, i miałem w związku z tym pewien pomysł.
        Rozmawialiśmy dość długo, wszystko jej opowiedziałem. Muszę przyznać, że dodała mi nieco odwagi. Postanowiłem wejść do domu z podniesioną głową. Ujrzałem nagle z przerażającą jasnością cały absurd tego... zgromadzenia, przewrotność przeora, i bezsens tych paru tygodni które tu spędziłem, zupełnie niepotrzebnie. Gdy się z nią żegnałem, wydawało mi się że za zasłoną w domu mignęła mi twarz starego. Pożegnanie zresztą było dość... Czułe. Pocałowaliśmy się, najpierw delikatnie, później coraz śmielej, miała takie cudowne usta, które można było smakować bez końca. Trochę się przestraszyła, ale nie protestowała. Uświadomiłem sobie, że miałem coś, o czym od dawna marzyłem, całkiem blisko, i... nie potrafiłem tego docenić. Nie, nie myślcie że to przez jeden namiętny pocałunek. Za długo musiałbym opowiadać. Popatrzyłem za nią gdy odchodziła lekkim, prawie tanecznym krokiem, poprawiłem jaskrawoniebieską kurtkę, koloru czerwcowego nieba, i ze złośliwym uśmiechem ruszyłem do wejścia...

Komentarze

Popularne posty